Kosmetyk, bez którego nie uciekłabym na koniec świata

6 i pół roku temu będąc w połowie ciąży zaczęłam szukać w czeluściach internetu czegoś na ciążowe rozstępy. (No może by zadbać trochę o ten brzuch, rośnie jak szalony, zaraz popęka. Ale przecież nie będę nacierać domu mojego dziecka byle czym!).

Ktoś gdzieś napisał: masło shea

Szukam. Nic nie ma. Jest! Znalazłam. Pan z Ghany, tzn on jest z Polski, ona z Ghany, są małżeństwem, tam lokalnie kręcą sobie to masło i pan przywozi raz na jakiś czas do Polski trochę tego shea i sprzedaje.

Wow – myślę sobie, może będzie dobre. Składam zamówienie na to masło shea z Afryki. Przychodzi schludnie zapakowane pudełeczko a w nim szklane słoiczki (fajnie, że nie ma plastiku, ujęło mnie to, naprawdę, nawet wtedy, kiedy o zero waste i eko-śmo niewiele ptaszyn ćwierkało).

Wyciągam, smaruję ten brzuch… ooo… fajne to… A może by tak na twarz… ooo… a na ręce…

Przepadłam.

Przyznaję bez bicia, przepadłam.

Śmieci w kosmetyczce?

Nie lubię wyrzucania, ale przyznaję, że kiedy „szejka” Duafe pojawiła się w moim domu, po roku musiałam, po prostu musiałam wyrzucić stos niezużytych kremów.

Dlaczego? Otóż:

a) kremy ze sklepu były już przeterminowane

b) miałam coś lepszego

c) skoro pozwoliłam raz mojej skórze na taki luksus, na taką jakość, to po tym doświadczeniu posmarowanie jej komercyjnym kremem byłoby jak pójście na obiad do najgorszego fast foodu w mieście, mając jednocześnie na swoim domowym stole najświeższe i najwyższej jakości sushi/steka/bigos babci.            

Masło shea Duafe ląduje na mojej twarzy od ponad 6 lat* i nie zamienię go na nic innego.

To jest top 1 kosmetyk, bez którego nie wybieram się w żadną podróż. Przekonały się do niego nawet babcie moich dzieciaków, u których zawsze widzę gdzieś w łazience słoiczek z Duafe, ostatnio dostrzegam go również u bliskich znajomych, poczta pantoflowa o maśle shea zawędrowała też do dalszej rodziny.

Za co jeszcze cenię sobie to konkretne masło shea?

Za to, że wpisuje się w ideę bycia praktycznym.

Ja jestem niezmiernie praktyczna i bardzo sobie cenię te przedmioty, które są mocno praktyczne. Jeśli mam w coś inwestować (czy to pieniądz, czy miejsce na ścianie, czy swój czas), to idealnie jest, gdy jest to inwestycja w coś wielofunkcyjnego. Aby nie kończyło się tylko na funkcji estetycznej (kremik na ładną twarz).

I masło shea Duafe takie jest.

Jest niezastąpionym kosmetykiem – kremem: do twarzy i do całego ciała, odżywia, nawilża, zimą delikatnie natłuszcza.

Jest produkowane ręcznie, tłoczone na zimno, z surowców z dzikich upraw, których nie dosięgła jeszcze ręka cywilizacji, ciężkiego przemysłu. Dzięki temu jest naprawdę bogate w odżywiające naszą skórę kwasy tłuszczowe i inne fitosterole, o których nie będę tu pisać, bo się na tym nie znam, ale zainteresowanych odsyłam po szczegóły tutaj: KLIK

Mimo, że się na tych związkach nie znam, moja skóra odczuwa ich obecność. I skóra moich dzieci, już od urodzenia – również.

Wszystko to sprawia, że masło shea Duafe jest też nieocenionym medykamentem. 

Jak wykorzystuję masło shea Duafe w apteczce?

1. Oparzenia. Ono NAPRAWDĘ łagodzi ból spieczonej skóry.

Mój wielokrotny wrzątek na rękach. Syn, który podczas robienia jajecznicy zapomniał sobie, że patelnia się nagrzewa. Kropla rozgrzanego tłuszczu, która akurat musiała wyprysnąć w człowieka, zamiast obok. Nadbałtyckie słońce w zimny, wietrzny dzień (jakie tam słońce, nie będziemy się przecież smarować, kiedy jesteśmy tu tylko na godzinę – błędnie myślała matka). Ostatnio – o zgrozo! nie włożyłam ochronnego ubrania podczas produkcji mydła i akurat wtedy musiała mi chlupnąć na ramię gorąca mydlana maź. Auć! zabolało, zapiekło. Szybko do lodówki po turbo maść na oparzenia, którą sobie ukręciłam z masła shea i macerowanego dziurawca (TU o nim było)- ufff… ulga. Sprawdzam teraz, po kilku dniach – nie ma nawet śladu.

W tych wszystkich sytuacjach oparzeń ta nasza niezastąpiona szejka od razu przynosiła ulgę i dzięki niej nawet przy mocnych oparzeniach obyło się bez pęcherzy.

Nawet przy oparzeniach słonecznych (muszę przyznać, przez własną głupotę i lenistwo), spiekliśmy się wówczas dość mocno, masło shea pomagało podrażnionej skórze szybciej się regenerować i bardzo mocno nawilżało. I chyba tylko dzięki nałożeniu w tamtym czasie pół słoika tej szejki na całą naszą zgraję, złuszczyło się tylko odrobinę skóry, ale reszta dość szybko wróciła do zdrowego stanu.

2. Maści i mazidła– wiem, że masło shea Duafe jest wysokiej jakości, jest nierafinowane, to znaczy, że pozostaje w nim bogactwo witamin, związków organicznych. Dlatego dodaję je przy produkcji wszelakich maści – majerankowej na katar, do nacierania; tymiankowo-eukaliptusowej na lejące smary; specjalnej dla małżonka – jako balsam po goleniu i tej dziurawcowej na oparzenia.

3. Jako lek na spierzchnięte, spękane usta. (a nawet i stopy 😀 )

4. Na wszelkie niemowlęce niedoskonałości: tu otarcie, tam odparzenie, gdzieś przesuszona skóra, a jeszcze gdzieś zadrapanie.

A idąc jeszcze tropem tej mojej przesadnej praktyczności, to wiem, że takie masło mogę nawet zjeść 😀

Ja nie próbowałam, ale moje dzieci już tak. I o ile ja – eko-sreko-świadoma matka, która stroszy pióra, gdy ktoś jej dzieciom świadomie podsuwa pod usta niepożądane jedzenie, które truje, a nie odżywia; – o ile chciałabym, aby komercyjny krem nie trafiał do buzi moich dzieci, o tyle nie jest dla mnie żadną tragedią, gdy pod moją nieobecność obsmarowują sobie szejką całe paszcze, a część tej szejki chcąc-nie-chcąc, trafia do ich układu pokarmowego. (Podobno Ghanijki dodają masło shea do zupy.)

Masło shea Duafe ratuje rodzica z opresji!

Właśnie! W temacie zadrapań, siniaków i bolączek tego świata u moich dzieci  masło shea Duafe również radzi sobie bardzo dobrze.

Taka sytuacja: matka odwrócona tyłem, coś tam robi, nagle słyszę łomot i wrzask. Nie, to nie kot, to któreś z latorośli, jest już zmęczone/głodne/przeciążone dniem, emocjami/ nadmiarem lub niedoborem ruchu… szło… i nagle potknęło się o własne myśli. I to wywołało rozpacz. Armagedon. Koniec.

-Oj, widzę, że upadłeś. Boli?

-Łeeeeeeeeeee!!!!!! – Matce uszy zaraz odpadną od tego wrzasku.

– Pokaż. No, jest czerwone. Spróbujemy jakoś zaradzić?

– (krótkie) Łee… -chlip, chlip.

– Może posmarujemy, żeby nie bolało?

– Taaaaakkk… chlip. Siejką.

Smarujemy. Pomaga. Następna wywrotka o swoje myśli doprowadza już do śmiechu, nie do płaczu.

Masło shea Duafe czyni cuda!

Jeśli chcesz mieć takie cudeńko u siebie, zajrzyj do sklepu Duafe: KLIK

p.s. Jeśli zamierzacie obstawać przy Waszym drogeryjnym kremie do twarzy i nie jesteście ni hu hu zainteresowani poznaniem tej rozkoszy jaką jest masło shea na twarzy, to rozumiem, że dotrwaliście do tego miejsca wyłącznie dlatego, że się fajnie czytało. A jeśli tak, to tym bardziej polecam zajrzeć na stronę Duafe, choćby po to, aby poczytać sobie politykę ciasteczek – majstersztyk! 🙂

Białe czy żółte? Pachnące trawą cytrynową czy Afryką?

*Moja droga z Duafe rozpoczęła się od białego masła shea – i ono jest okej. Kiedyś znalazłam pół słoiczka białej szejki, która przeleżała gdzieś latem w upale, słońcu i chłodzie na przemian. Po kilku miesiącach leżenia w takich drastycznych warunkach okazało się, że mi to masełko zjełczało (?) i już nie pachniało tak delikatnie. A potem kupiłam żółte masło shea, i ono…ooo… to jest tak stabilne, że nawet jeśli zapomnę o nim w porzuconym wakacyjnym plecaku, gdzieś w pełnym słońcu, ono nadal pachnie Afryką, nie ma takiego 'zjełczałego’ zapachu. Żółte jest moim faworytem. To tyle z moich grzechów niechlubnego przechowywania szejki. Innych grzechów związanych z Duafe nie pamiętam.

***

Kiedy przeczytałam ten tekst, dostrzegłam, że co chwilę wspominam markę Duafe. Robię to świadomie, i nie chodzi tu wyłącznie o promocję konkretnej marki. Chodzi o to, że akurat TO masło shea, pozyskiwane w taki naturalny sposób, z roślin rosnących w dzikich, nieskalanych przemysłem warunkach, ma te wszystkie lecznicze i dobroczynne właściwości. Każde inne masło shea też pewnie będzie dobre, coś tam będzie miało w sobie. Moją intencją było jednak podzielenie się produktem, który nie będzie 'jakiś tam’, ale wyjątkowo dobry, drogocenny, naprawdę wartościowy.

Dobrem warto się dzielić. A ja to właśnie robię. Z pełną świadomością i autentycznością moich słów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

2 komentarze

  1. Podpisuję sie pod każdym napisanym słowem, mam to samo, żyć juz bez niego nie umię, no uwielbiam i zawsze mam zapas, a kakaowe robi przepiękną opaleniznę 🤪